- Proszę, Kate, proszę, proszę, proszę...
Słuchałam tego już od pięciu minut, od chwili, kiedy wyprowadziłam siostrę ze szkoły baletowej i zobaczyła, że spadł śnieg - pierwszy tego roku.
- Powiedziałam ci już, że ten śnieg jest za świeży, nie nadaje się do zjeżdżania na sankach - tłumaczyłam jej po raz kolejny, powoli tracąc cierpliwość. - Poza tym jest go jeszcze za mało.
- Nieprawda! - zaprotestowała i żeby udowodnić, że to ona ma rację, wyrwała dłoń z mojej ręki i zbiegła z chodnika na trawnik pokryty grubą białą czapą. Śnieg sięgał jej do połowy łydki i wciąż prószył. Straciłam jeden argument, ale jeszcze nie dawałam za wygraną.
- Mama prosiła, żebym prosto ze szkoły przyprowadziła cię do domu. Nic nie wspomniała o żadnych sankach.
- Bo przecież nie wiedziała, że będzie padać.
" Nie bądź taką mądralą", chciałam jej powiedzieć, ale wiedziałam, że od razu poszłaby z tym do matki, a ta palnęłaby mi wykład o tym, że sześcioletnie dziecko jest takim samym człowiekiem jak każdy inny - czasami miałam wątpliwości, czy w ogóle jest człowiekiem - i nie można go traktować z lekceważeniem.
- Zapytamy mamy i jeśli pozwoli, to pójdziemy jutro - powiedziałam.
- Do jutra śnieg może stopnieć.
Już chciałam ją zapewnić, że nie, skądże, będzie go jeszcze więcej, lecz pomyślałam, że może mieć rację. Z pierwszym śniegiem często tak bywa - prószy tak, że wszystko wokół jest białe, a kiedy się człowiek budzi nazajutrz, nie ma po nim ani śladu , a na następny trzeba czekać nieraz kilka tygodni.
- Proszę, Kate, proszę, proszę... - szarpiąc mnie za rękaw, zaczęła znów powtarzać swoją śpiewkę.
- Dobrze, ale tylko na pół godziny - zgodziłam się dla świętego spokoju. - I potem będziesz się bawić w swoim pokoju, a mnie dasz się zająć własnymi sprawami - dodałam.
Mama miała wrócić dopiero po dziewiątej, a ojciec koło północy, na mnie spadał więc obowiązek zajmowania się Jess. Pół godziny na sankach za święty spokój przez resztę wieczoru - czułam, że ubiłam świetny interes.
Żeby szybciej mieć za sobą tę pierwszą część, przyspieszyłam kroku i po pięciu minutach byłyśmy już w domu. Znalazłam w szafie w pokoju mojej siostry ubrania, które bardziej nadawały się na wyprawę na sanki niż to, co miała na sobie.
- Przebierz się - poleciłam jej. - Je tym czasem pójdę w piwnicy poszukać sanek.
- A podwieczorek?
- Zjesz, jak wrócimy.
- Jestem głodna - oznajmiła, a ja zdusiłam zniecierpliwione westchnienie w obawie, że usłyszę potem od matki, jak to głodzę młodszą siostrę.
Jess na szczęście zadowoliła się jogurtem i kilkoma biszkoptami i kwadrans później wyszłyśmy z domu.
Spojrzałam na zegarek i pomyślałam z radością, że pięć po szóstej będę miała upragniony spokój. Dopiero kiedy dotarłyśmy do pierwszego skrzyżowania i skręciłam w lewo, okazało się, że się myliłam.
- Nie w tę stronę! - krzyknęła Jess, którą ciągnęłam na sankach.
Uznałam, że nie będę się jej sprzeciwiać ; skoro miałam ją i tak przez pół godziny wozić na sankach, było mi zupełnie obojętne, czy pójdę w prawo, lewo czy przed siebie. Odwróciłam się i chciałam ruszyć w przeciwnym kierunku, ale zobaczyłam, że chodnik po przeciwnej stronie skrzyżowania jest odśnieżony.
- Nie, Jess, tam będzie mi trudno ciągnąć sanki.
- Ale do parku idzie się tamtędy.
W jednej sekundzie przejrzałam jej plan. Kiedy wychodziłam z domu, przemknęło mi przez głowę, że to dziwne, iż Jess nie domagała się, bym pokazała jej na zegarku, w którym miejscu będą obie wskazówki, kiedy upłynie pół godziny. Zawsze tak robiła i powinnam była się domyślić, że odliczanie czasu wcale się jeszcze nie zaczęło. Zamierzała je rozpocząć, gdy znajdziemy się w parku.
- Mowy nie ma - zaprotestowałam ostro. - Do parku jest tak daleko, że kiedy tam dotrzemy, minie twoje pół godziny.
- Z tatą zawsze tam chodziłam na sanki.
- Z tatą możesz sobie chodzić, ale ze mną nie - odpaliłam. - W każdym razie nie dzisiaj.
- Dlaczego nie?
- Bo nie. - Już słyszałam słowa matki : " Nie, bo nie" nie jest odpowiedzią... bla bla bla. Moja matka jest psychoterapeutką. Zawsze poucza mnie co mam mówić do Jess, a co nie. Według niej słowa " Nie, bo nie" mogły wpłynąć na osobowość mojej siostry.
- Ale dlaczego nie?
- Bo nie.
- Ale dlaczego?
Stałam tam, przy skrzyżowaniu i rozważałam, co mi się bardziej opłaca: powtarzać w nieskończoność " Nie, bo nie", wymyślać kolejne argumenty, na które ona znajdzie kontrargumenty czy po prostu pójść z nią do tego cholernego parku.
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw dosżłam do wniosku, że jeśli tego wieczoru chcę mieć choć chwilę czasu dla siebie, muszę wybrać tą trzecią drogę.
W drugim rozdziale Kate z jednej strony pożałuje, że poszła do parku z Jess, lecz z drugiej wręcz przeciwnie. Zapraszam do czytania / Mrs. Sykes - George
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz